wtorek, 12 lipca 2016

Warcraft: oficjalna powieść filmu - koszmar Platona

25 maja roku 2015 oficjalną światową premierę celebrował film Warcraft. Fabuła tego fantastycznego blockbustera rozgrywa się w uniwersum znanym szerszej publiczności głównie z najpopularniejszej w historii gry MMORPG, w szczytowym momencie zrzeszającej na serwerach 12 milionów graczy, płacących 15 dolarów miesięcznie za przyjemność przebywania w świecie Azeroth.

Intryga filmu opiera się jednak nie na World of Warcraft, a na historii z pierwszej gry z Warcraftem w tytule, leciwym RTSie z roku 1994. Mamy więc do czynienia z historię filmową, stanowiącą odbicie fabuły growej. W tym momencie do – nomen omen – gry wkracza Christie Golden z oficjalną powieścią filmu Warcraft. Czyli z książka na podstawie fabuły filmowej, powstałej na bazie gry komputerowej.

Platon uważał, że rzemieślnicy zasługują na poklask o wiele bardziej niż plastycy czy poeci. W opinii ucznia Sokratesa pięknoduchy jedynie odwzorowywały słowami świat, który w platońskiej koncepcji sam był już odwzorowaniem doskonalszego i wiecznego świata idei. Mylili niebo z gwiazdami odbitymi na powierzchni stawu, cytując pewnego czarodzieja. Rzemieślnicy zaś czerpali pomysły ze swojej głowy, naśladując idee jako takie, a nie ich odbicia.
Usłyszawszy o poziomie odtwórczości Christie Golden Platon zapewne przewracałby się w grobie, gdyby z jego ciała pozostało w naszych czasach coś na tyle stałego, by mogło wykonać niespokojny obrót wokół własnej osi

Szczerze powiem, że gdybym nie zgarnął Warcrafta w konkursie zorganizowanym przez niezawodne gram.pl (dzięki!) to prawdopodobnie nigdy bym po niego nie sięgnął. Nie ze względu na uprzedzenie do autorki, gdyż do tej pory nie czytałem niczego od Christie Golden, ale właśnie ze względu na ten platoński regres. Obawiałem się, że nawet najostrzejsze pióro wiele nie wykroi z tak ściśle określonego materiału źródłowego.

Niestety, miałem rację. Oficjalna powieść filmu Warcraft jest obrzydliwie podobna do swojego starszego brata i przypomina przez to opowieść znajomego, który wczoraj był na seansie i podekscytowany streszcza ci całą fabułę filmu. Jest świeżo po seansie, więc zapamiętał całkiem sporo, czasem z dokładnością do pojedynczego słowa "czarokleta" w dialogu, parę scen i szczegółów dodał od siebie, ale jeżeli sam widziałeś wcześniej na dużym ekranie starcie armii Dreanoru i Azeroth, to jego nieskładna opowieść niczym Cie nie zaskoczy.

Krótkie streszczenie dla tych, którzy nie byli na filmie Duncana Jonesa: kołem zamachowym historii jest tutaj konflikt orków i ludzi. Świat do tej pory będący domem dla orków, Dreanor, ulega zniszczeniu i jedynie udanie się przez portal do świata Azeroth, zamieszkanego m.in. przez ludzi, może uratować zebraną pod berłem czarnoksiężnika Gul'dana Hordę. Nie wszystkim spośród klanów podobają się jednak porządki Gul'dana: Durotan, wódz klanu Mroźnych Wilków, podchodzi z rezerwą do jego plugawej magii spaczenia. W drugim narożniku mamy dzielnych, broniących status quo świata Azeroth ludzi, którzy głównych przedstawicieli łatwo przyrównać do przedmiotów. Król Llane – korona. Medivh – kostur czarodzieja. Lothar – miecz. Wysiłki bohaterów przez cały film koncentrują się na zapobieżeniu pustoszącej królestwo inwazji zielono i brązowoskórych orków.

Nie będę zagłębiał się dalej w fabułę. Jeżeli ktoś dawno temu spędził trochę grogodzin przy Warcraft: Of Orcs and man, to niczym go ona nie zaskoczy. Nawet mimo tego, że Duncan Jones podszedł do interpretowania fabuły gry z o wiele większą swobodą niż Christie Golden do beletryzowania filmu. W oficjalnej powieści filmu™ scen nie występujących w filmie jest dosłownie KILKA. Na moment pojawia się znany fanom serii Grom Hellscream, dowiadujemy się, że Klan Mroźnego Wilka polował na raciczniki, a prywatna sadzawka Strażnika znajduje się w murach Karazhanu ze względu na przecięcie linii geomantycznych. Fanów najbardziej przywiązanych do Azeroth może przyciągnęłyby takie szczególiki, gdyby nie to, że właśnie podałem je w swoim wpisie (sorry, Insignis). Cała reszta nie ma po co sięgać do powieści Christie Golden. Nawet jeżeli nie obejrzała filmu. Z prostej przyczyny.

Film na podstawie gry Blizzarda ma 2 główne zalety: widowiskowość i, parafrazując Radka Sikorskiego, robienie łaski fanom. Później wrócę jeszcze do czegoś, co bardziej kulturalnie nazywa się mianem fanserwisu, a na razie pozostanę przy widowiskowości. W książce Christie Golden brak niestety stylistycznych odpowiedników efektów specjalnych, którymi najbardziej błyszczała niedawna adaptacja filmowa. Warcraft™  miejscami zręcznie uzupełnia historie, ukazując wewnętrzne rozterki np. Durotana (orka i najbardziej ludzkiej postaci równocześnie), ale kompletnie lekceważy opisy bitew i szermierki, zmieniając je w odcinanie głów połączone z paradami i unikami. Dosłownie. Mając w pamięci wyczyny takiego R.A Salvatore, który potrafił zrobić z jednego starcia finezyjny balet z sejmitarami na 10 stron, nie robią one specjalnego wrażenia. Sami orkowie w opisie Christie Golden różnią się między sobą głównie wielkością (tkanki mięśniowej) i kolorem skóry. Porównań praktycznie brak, dominuje prosty opis zachodzących zdarzeń. Scena seksu to "i nagle nie było już bólu". I tak dalej, i tak dalej.
Radka Sikorskiego, robienie łaski fanom. Później wrócę jeszcze do czegoś, co bardziej kulturalnie nazywa się mianem
Warcraft™  miejscami zręcznie uzupełnia historie, ukazując wewnętrzne rozterki np. Durotana (orka i najbardziej ludzkiej postaci równocześnie), ale kompletnie lekceważy opisy bitew i szermierki, zmieniając je w odcinanie głów połączone z paradami i unikami. Dosłownie. Mając w pamięci wyczyny takiego R.A Salvatore, który potrafił zrobić z jednego starcia finezyjny balet z sejmitarami na 10 stron, nie robią one specjalnego wrażenia. Sami orkowie w opisie Christie Golden różnią się między sobą głównie wielkością (tkanki mięśniowej) i kolorem skóry. Porównań praktycznie brak, dominuje prosty opis zachodzących zdarzeń. Scena seksu to "i nagle nie było już bólu". I tak dalej, i tak dalej.

Nie zmienia to faktu, że fanserwis dalej może się tutaj podobać. Czar zamieniający "proste umysły" w owcę, mały Go-el-Trall, wskazówki dotyczące roli Płonącego Legionu w inwazji, a nawet kolory dachów w królestwie Llane'a stanowią serdeczne poklepanie fanów uniwersum po plecach. Brakowało mi jedynie murloca. 2 akapity wyżej mimo wszystko również nie byłem też aż takim Człowiekiem Skurwielem i znajdzie się jeszcze parę smaczków w rodzaju genezy wystawienia Medivhowi ogromnego pomnika w Stormwind, których nie można było poznać podczas seansu.  

Zasadniczo więc przeczytać Warcrafta Christie Golden można, jeżeli jesteś fanboyem uniwersum Blizzarda bądź dostałeś książkę w prezencie lub zgarnąłeś w konkursie. Przeczytanie jej (również ze względu na dużą czcionkę i obszerne odstępy między rozdziałami) to zadanie lekkie, prędkie, ale – po obejrzeniu filmu – raczej usypiające dla mózgu. Następna książka z uniwersum Warcrafta, która przyszła do mnie w tej samej przesyłce co oficjalnapowieśćfilmu, sprawiła mi o wiele więcej czystej frajdy z czytania. Również dlatego, że książka Williama Kinga na pewno nie zostałaby przez zwłoki Platona przyjęta z taką dezaprobatą jak powieść Christie Golden.

Nadchodzi Illidan. I wydawca z tylnej części okładki pokpiwa, że nie jesteś gotowy. 

wtorek, 5 lipca 2016

50 twarzy Finneganów trenu

Czytałem gdzieś, że wielkie przyjaźnie często zaczynają się od wzajemnej wrogości bądź przynajmniej lekkiej niechęci. Po prowokacji takiej jak tytularna na pewno ogromna część z czytających (ontologiczny problem, czy rękę człowieka można traktować w pewnych kontekstach jako osobnego ludzia odstawiam na bok) zostanie świetnym materiałem na przyjaciół. O to chodziło.

Kradnący kliknięcia tytuł to sposób, żeby zamaskować jeden z tych wpisów, które ciężko pominąć, ale, jak przystało na materiały naprawdę istotne, na ogół są odwiedzane jedynie przez autorów łudzących się, że stojący w miejscu licznik wyświetleń wystrzeli wreszcie w górę. Wpis systemowy. Konstytucja bloga. Przyznajcie się, jak wielu z Was przeczytało w całości nadrzędny akt prawny Rzeczpospolitej Polskiej?
No właśnie.

Połączenie tytułu wpisu i nazwy domeny powinno nasunąć Wam pewne podejrzenia, czym będę się tutaj zajmował, i jeżeli jeszcze tego nie rozgryźliście, to nawet łopatologiczne tłumaczenie nie pomoże. Czytelnik Złośliwy to ja, Adam "Abnormis" Hutnikiewicz, a ten wycinek wirtualnej przestrzeni pozwoli mi dzielić się z Wami opiniami, refleksjami oraz uwagami na temat książek, które ostatnio wpadły mi w szpony i zostały wyssane z treści do ostatniej kropli. Do tego dorzucę troszeczkę kwaśnej ironii, doprawię do smaku sarkazmem, dodam szczyptę oznaczonych spojlerów i voila! Danie gotowe.
Tworzywem twórczym będzie głównie beletrystyka: fantastyczna, sci-fi, uznana klasyka…a w końcu nawet niesławne 50 twarzy Greya, owoc niezbyt trzeźwego zakładu. Stąd też tytuł wpisu. Nie wiem, czy to masochizm, ale od czasu do czasu lubię przeczytać słabą powieść. Przyjemność płynąca z lektury jest mniejsza, ale pozwala to uświadomić sobie dosadnie, co czyni dobrą książkę dobrą. Nie znaczy to jednak, że nie wybiegnę czasem w rejony książki popularnonaukowej, jeżeli jakaś wpadnie mi w oko na bibliotecznym regale z nowościami. Ba, nie znaczy to nawet, że nie umieszczę tu powieści graficznej w stylu kultowych Watchmenów. Ilość tekstu zawierającego się w podobnie złożonej historii jest w mojej opinii wystarczająca, żeby stać się pożywką dla Czytelnika Złośliwego.


Czytam średnio jedną książkę tygodniowo – jak to ze średnią bywa oznacza to, że czasem łyknę dwie w końcu siedmiu dni, żeby potem przez 2 tygodnie męczyć jedną. Z analogiczną częstotliwością będą pojawiać się kolejne wpisy. Na pierwszy ogień pójdzie książka, powstała na podstawie filmu na podstawie gry: Warcraft autorstwa Christie Golden. To raczej jedna z tych prędko łykniętych.
Klawo (<;) byłoby, gdyby z czasem trafiły tutaj osoby, które po lekturze tych samych co ja książek rozpiera chęć, żeby cieszyć się wspomnieniem spędzonych z nią chwil. Poroztrząsać trochę niuanse fabuły, wytknąć autorowi nielogiczności czy ułożyć panegiryk ku czci ulubionego bohatera. Taki Dyskusyjny Klub Czytelników Złośliwych. Z chęcią odpowiem na wszystkie komentarze, których autorami nie będą spamboty.
Nie zamierzam jednak zrażać się, jeżeli rzeczywiście Sztuczne "Inteligencje" okażą się jedynymi chętnymi do reagowania na wpisy Czytelnika Złośliwego. Zdaję sobie sprawę że w dzisiejszym Internecie, spienionym morzu informacji, ten blog jest tylko samotną wysepką. Jako jej jedyny mieszkaniec będę wrzucał do wody następne zabutelkowane listy z nadzieją, że któryś z nich zostanie przeczytany i w końcu przybędzie ratunek, ale bez pewności, że to rzeczywiście nastąpi. Zapewne większość z przesyłek skończy wbijając się w stopy nieostrożnych plażowiczów. Ta zawierająca w sobie dzieło życia E.L James chyba nawet na to zasłużyła.

Trudno. I tak warto spróbować. Pierwsza smukła szyjka właśnie zakołysała się nad falami. Następne dołączą do niej niebawem.