25 maja roku 2015 oficjalną światową premierę celebrował
film Warcraft. Fabuła tego fantastycznego blockbustera rozgrywa się w uniwersum
znanym szerszej publiczności głównie z najpopularniejszej w historii gry
MMORPG, w szczytowym momencie zrzeszającej na serwerach 12 milionów graczy, płacących 15 dolarów miesięcznie za przyjemność przebywania w świecie Azeroth.
Intryga filmu opiera się jednak nie na World of Warcraft, a na historii z pierwszej gry z Warcraftem w tytule, leciwym RTSie z roku 1994. Mamy więc do czynienia z historię filmową, stanowiącą odbicie fabuły growej. W tym momencie do – nomen omen – gry wkracza Christie Golden z oficjalną powieścią filmu Warcraft. Czyli z książka na podstawie fabuły filmowej, powstałej na bazie gry komputerowej.
Platon uważał, że rzemieślnicy zasługują na poklask o wiele
bardziej niż plastycy czy poeci. W opinii ucznia Sokratesa pięknoduchy jedynie
odwzorowywały słowami świat, który w platońskiej koncepcji sam był już
odwzorowaniem doskonalszego i wiecznego świata idei. Mylili niebo z gwiazdami
odbitymi na powierzchni stawu, cytując pewnego czarodzieja. Rzemieślnicy zaś
czerpali pomysły ze swojej głowy, naśladując idee jako takie, a nie ich odbicia.
Usłyszawszy o poziomie odtwórczości Christie Golden Platon zapewne przewracałby się w grobie, gdyby z jego ciała pozostało w naszych czasach coś na tyle stałego, by mogło wykonać niespokojny obrót wokół własnej osi
Usłyszawszy o poziomie odtwórczości Christie Golden Platon zapewne przewracałby się w grobie, gdyby z jego ciała pozostało w naszych czasach coś na tyle stałego, by mogło wykonać niespokojny obrót wokół własnej osi
Niestety, miałem rację. Oficjalna powieść filmu Warcraft jest
obrzydliwie podobna do swojego starszego brata i przypomina przez to opowieść
znajomego, który wczoraj był na seansie i podekscytowany streszcza ci całą
fabułę filmu. Jest świeżo po seansie, więc zapamiętał całkiem sporo, czasem z
dokładnością do pojedynczego słowa "czarokleta" w dialogu, parę scen i szczegółów dodał od siebie, ale jeżeli sam widziałeś wcześniej na dużym ekranie starcie armii Dreanoru i Azeroth, to jego nieskładna opowieść niczym Cie nie zaskoczy.
Krótkie streszczenie dla tych, którzy nie byli na filmie
Duncana Jonesa: kołem zamachowym historii jest tutaj konflikt orków i ludzi.
Świat do tej pory będący domem dla orków, Dreanor, ulega zniszczeniu i jedynie
udanie się przez portal do świata Azeroth, zamieszkanego m.in. przez ludzi, może
uratować zebraną pod berłem czarnoksiężnika Gul'dana Hordę. Nie wszystkim
spośród klanów podobają się jednak porządki Gul'dana: Durotan, wódz klanu
Mroźnych Wilków, podchodzi z rezerwą do jego plugawej magii spaczenia. W drugim
narożniku mamy dzielnych, broniących status quo świata Azeroth ludzi, którzy
głównych przedstawicieli łatwo przyrównać do przedmiotów. Król Llane – korona.
Medivh – kostur czarodzieja. Lothar – miecz. Wysiłki bohaterów przez cały film
koncentrują się na zapobieżeniu pustoszącej królestwo inwazji zielono i
brązowoskórych orków.
Nie będę zagłębiał się dalej w fabułę. Jeżeli ktoś dawno temu spędził trochę grogodzin przy Warcraft: Of Orcs and man, to niczym go ona nie zaskoczy.
Nawet mimo tego, że Duncan Jones podszedł do interpretowania fabuły gry z o
wiele większą swobodą niż Christie Golden do beletryzowania filmu. W oficjalnej
powieści filmu™ scen nie występujących w filmie jest dosłownie KILKA. Na moment
pojawia się znany fanom serii Grom Hellscream, dowiadujemy się, że Klan Mroźnego
Wilka polował na raciczniki, a prywatna sadzawka Strażnika znajduje się w murach Karazhanu ze względu na przecięcie linii geomantycznych. Fanów najbardziej
przywiązanych do Azeroth może przyciągnęłyby takie szczególiki, gdyby nie to,
że właśnie podałem je w swoim wpisie (sorry, Insignis). Cała reszta nie ma po
co sięgać do powieści Christie Golden. Nawet jeżeli nie obejrzała filmu. Z
prostej przyczyny.
Film na podstawie gry Blizzarda ma 2 główne zalety:
widowiskowość i, parafrazując Radka Sikorskiego, robienie łaski fanom. Później
wrócę jeszcze do czegoś, co bardziej kulturalnie nazywa się mianem fanserwisu,
a na razie pozostanę przy widowiskowości. W książce Christie Golden brak niestety stylistycznych
odpowiedników efektów specjalnych, którymi najbardziej błyszczała niedawna adaptacja
filmowa. Warcraft™ miejscami zręcznie
uzupełnia historie, ukazując wewnętrzne rozterki np. Durotana (orka i
najbardziej ludzkiej postaci równocześnie), ale kompletnie lekceważy opisy
bitew i szermierki, zmieniając je w odcinanie głów połączone z paradami i
unikami. Dosłownie. Mając w pamięci wyczyny takiego R.A Salvatore, który
potrafił zrobić z jednego starcia finezyjny balet z sejmitarami na 10 stron,
nie robią one specjalnego wrażenia. Sami orkowie w opisie Christie Golden
różnią się między sobą głównie wielkością (tkanki mięśniowej) i kolorem skóry.
Porównań praktycznie brak, dominuje prosty opis zachodzących zdarzeń. Scena
seksu to "i nagle nie było już bólu". I tak dalej, i tak dalej.
Radka Sikorskiego, robienie łaski fanom. Później wrócę jeszcze do czegoś, co bardziej kulturalnie nazywa się mianem
Radka Sikorskiego, robienie łaski fanom. Później wrócę jeszcze do czegoś, co bardziej kulturalnie nazywa się mianem
Warcraft™ miejscami zręcznie
uzupełnia historie, ukazując wewnętrzne rozterki np. Durotana (orka i
najbardziej ludzkiej postaci równocześnie), ale kompletnie lekceważy opisy
bitew i szermierki, zmieniając je w odcinanie głów połączone z paradami i
unikami. Dosłownie. Mając w pamięci wyczyny takiego R.A Salvatore, który
potrafił zrobić z jednego starcia finezyjny balet z sejmitarami na 10 stron,
nie robią one specjalnego wrażenia. Sami orkowie w opisie Christie Golden
różnią się między sobą głównie wielkością (tkanki mięśniowej) i kolorem skóry.
Porównań praktycznie brak, dominuje prosty opis zachodzących zdarzeń. Scena
seksu to "i nagle nie było już bólu". I tak dalej, i tak dalej.
Nie zmienia to faktu, że fanserwis dalej może się tutaj
podobać. Czar zamieniający "proste umysły" w owcę, mały Go-el-Trall,
wskazówki dotyczące roli Płonącego Legionu w inwazji, a nawet kolory dachów w
królestwie Llane'a stanowią serdeczne poklepanie fanów uniwersum po plecach.
Brakowało mi jedynie murloca. 2 akapity wyżej mimo wszystko również nie
byłem też aż takim Człowiekiem Skurwielem i znajdzie się jeszcze parę smaczków
w rodzaju genezy wystawienia Medivhowi ogromnego pomnika w Stormwind, których
nie można było poznać podczas seansu.
Zasadniczo więc przeczytać Warcrafta Christie Golden można,
jeżeli jesteś fanboyem uniwersum Blizzarda bądź dostałeś książkę w prezencie
lub zgarnąłeś w konkursie. Przeczytanie jej (również ze względu na dużą czcionkę i obszerne
odstępy między rozdziałami) to zadanie lekkie, prędkie, ale – po obejrzeniu filmu
– raczej usypiające dla mózgu. Następna książka z uniwersum Warcrafta, która
przyszła do mnie w tej samej przesyłce co oficjalnapowieśćfilmu, sprawiła mi o
wiele więcej czystej frajdy z czytania. Również dlatego, że książka Williama
Kinga na pewno nie zostałaby przez zwłoki Platona przyjęta z taką dezaprobatą
jak powieść Christie Golden.
Nadchodzi Illidan. I wydawca z tylnej części okładki pokpiwa,
że nie jesteś gotowy.